niedziela, 9 listopada 2014

wychodze za mąż - zaraz wracam.

A ja widzę to tak.
Słoneczny dzień. Katedra Świętego Idziego w Edynburgu, przy sławnej Royal Mile. Zaproszeni siedzą w ławach, ślubny czeka już przed ołtarzem, a ojczym przed kościołem. Podjeżdżam sama, witam się z ojczymem. Słyszę dźwięk starych, poczciwych organów grających tam od wieków, organista wygrywa Marsz Mendelsona daje mi znak że to już.
Wchodzę, pod rękę z ojczymem który to już za chwilę odda tę że ręke w opieke memu lubemu.
Idę, wolno, dostojnie. W białej sukni z gorsetem, i puszczonej w dół szerokiej ciężkiej spódnicy, za mną ogon - dwumetrowy welon.
Przy ołtarzu po dwóch świadków, synek ubrany we fraczek dzielnie spełnia swoją rolę, trzymając obrączki z białego złota. Tradycyjna ceremonia.
Pora na wyjście. Sypanie ryżem, życzenia, prezenty. Wzrok turystów zmierzających na zamek, pełen zazdrości u dziewcząt i współczucia u chłopców.
Na Royal Mile czeka już bryczka, zaprzężona w gniade konie.
Czas na wesele, weselicho. Powiedzmy że tradycyjne, polskie. Chleb z solą, rozbijanie kieliszków. Toast. Taniec ojca z córką, koniecznie do muzyki Bociellego, w połowie utworu ojczym powtórnie oddaję mnie w ręce męża. Krojenie tortu.
Myk za kulisy, szybka zmiana spódnicy na wygodniejszą.
 Czas na zabawę, Butelki wódki pękają jedna po drugiej , kelnerki skromnie donoszą coraz to lepsze potrawy, na stół wjeżdża prosię pieczone w całości. Ani mi się śni wychodzić o północy, że niby noc poślubna, nie nie nie, bawię się do białego rana.
Następnego dnia, klin klinem. Zapić kaca, a co!

O taak, to byłoby coś cudownego..

Nie dla mnie. Scenariuszy mogę wymyślać tysiące, jeden lepszy od drugiego. Ale ślub to nie dla mnie. Lubie być Miss A. nie zamierzam z tego rezygnować , ani dla wyżej opisanego ślubu , ani dla żadnego innego. Nie potrzebuje tego, nie chcę. Nie chciałam mając lat 7 , nie chcę mając lat 19, i nie będę chciała mając lat 38. Nie wiem dlaczego, skąd się to u mnie wzięło, bo ja aż gorąco współczuje ludziom po ślubie, a sama nie wiem czemu. A gdy jestem na imprezie z okazji 22 rocznicy ślubu, mówię "Gratuluje" a myśle "Ja pier...." z szczerym uczuciem radości że mnie to nigdy nie spotka.
Koleżanki stwierdziły że w tym , i w wielu innych względach jestem poprostu dziwna. Opowiadają scenariusze zrodzone w ich głowach podobnych do tego wyżej, a jedyną moją odpowiedzią jest "serio?"
Bo jeżeli jest mi pisane spędzić życie z tym człowiekiem, to nam się uda, nie zważając na stan cywilny, obrączki, nazwiska. A jeżeli nie jesteśmy sobie pisani, okay, dobrze, widocznie tak miało być, niech każde zabierze co swoje, pójdzie w swoją stronę. Bez biegania po sądach, orzeczeniach o winie rozpadu małżeństwa, podziałach majątku, bez zmiany dokumentów, i tytułu z niezależnej Miss na biedną, nijaką Ms.
Krowy chodzą stadami, mi jest dobrze samej. "Samej" w apostrofach, bo jestem z kimś z miłości, a nie z obowiązku czy konsekwencji tego że kiedyś wypowiedziałam sakramentalne Tak.