wtorek, 30 grudnia 2014

Pełna rodzina to tata, mama, dziecko I PIES!

Moje osobiste motto na temat rodziny - aby rodzina była pełna, trzeba w nią wliczać psa.
Zmuszona byłam żyć bez psa. Ciężko. Ale tylko pare lat.
Ale jak urodziłam syna i zamieszkałam z jego ojcem, bardzo zaczęło mi czworonoga brakować.
Bo dom bez psa.. Inny jakiś, dziwny, nienaturalny wręcz. Niepełny.
Pies to najbliższy przyjaciel człowieka. Dorosłego, czy dziecka. Jak przez mgłę pamiętam jak mama wręczyła mi małą jamniczkę, miałam wtedy 4 lata. Suczka towarzyszyła mi zawsze i wszędzie, bawiła się ze mną jak koleżanki mnie olały, cieszyła się jak wracałam do domu, słuchała jak śpiewam (biedny pies) pocieszała jak płakałam. Dorastała ze mną.
Tego samego chciałam dla mojego dziecka. Przyjaciela na całe życie, psie życie.






Przedstawiam Wam Klarysę. Klarę. Przecudną suczkę rasy Lhasa Apso. Pierwszą psiapsiółkę mojego syna. Mały jeszcze nie ogarnia za bardzo, ale ciekawi go co to za futrzane coś. Biega szczeka jest takie mięciu, i to chyba nie człowiek ale też nie zabawka.
Co dziwne Klara wie jak się z dzieciem obchodzić. Dorosłych podgryza, malucha nie. Dziwne, podobno to tylko zwierzę.. A jednak nie! Zdaje się że rozumie, i czuję, i wie.
Za to blisko 5-cio miesięczne niemowle nie specjalnie rozumie co to za puchate stworzonko. Traktuję suczkę jak zabawkę. A to że Młody jest w fazie "co do rączki, to do buzi" wcale nie pomaga w budowaniu zdrowych relacji. Pies chyba dziecko znielubi. Nie raz synko zacisnął swoje malutkie rączki na malutkim pyszczku Klary, by następnie bezceremonialnie wepchnąć ten że pyszczek do buzi. Co się dzieje z szczeniakowym ogonem - nie wspomnę!

Wiecie co?  Miło się patrzy na tę parę przyjaciół, słodycz w najczystszej postaci.


niedziela, 9 listopada 2014

wychodze za mąż - zaraz wracam.

A ja widzę to tak.
Słoneczny dzień. Katedra Świętego Idziego w Edynburgu, przy sławnej Royal Mile. Zaproszeni siedzą w ławach, ślubny czeka już przed ołtarzem, a ojczym przed kościołem. Podjeżdżam sama, witam się z ojczymem. Słyszę dźwięk starych, poczciwych organów grających tam od wieków, organista wygrywa Marsz Mendelsona daje mi znak że to już.
Wchodzę, pod rękę z ojczymem który to już za chwilę odda tę że ręke w opieke memu lubemu.
Idę, wolno, dostojnie. W białej sukni z gorsetem, i puszczonej w dół szerokiej ciężkiej spódnicy, za mną ogon - dwumetrowy welon.
Przy ołtarzu po dwóch świadków, synek ubrany we fraczek dzielnie spełnia swoją rolę, trzymając obrączki z białego złota. Tradycyjna ceremonia.
Pora na wyjście. Sypanie ryżem, życzenia, prezenty. Wzrok turystów zmierzających na zamek, pełen zazdrości u dziewcząt i współczucia u chłopców.
Na Royal Mile czeka już bryczka, zaprzężona w gniade konie.
Czas na wesele, weselicho. Powiedzmy że tradycyjne, polskie. Chleb z solą, rozbijanie kieliszków. Toast. Taniec ojca z córką, koniecznie do muzyki Bociellego, w połowie utworu ojczym powtórnie oddaję mnie w ręce męża. Krojenie tortu.
Myk za kulisy, szybka zmiana spódnicy na wygodniejszą.
 Czas na zabawę, Butelki wódki pękają jedna po drugiej , kelnerki skromnie donoszą coraz to lepsze potrawy, na stół wjeżdża prosię pieczone w całości. Ani mi się śni wychodzić o północy, że niby noc poślubna, nie nie nie, bawię się do białego rana.
Następnego dnia, klin klinem. Zapić kaca, a co!

O taak, to byłoby coś cudownego..

Nie dla mnie. Scenariuszy mogę wymyślać tysiące, jeden lepszy od drugiego. Ale ślub to nie dla mnie. Lubie być Miss A. nie zamierzam z tego rezygnować , ani dla wyżej opisanego ślubu , ani dla żadnego innego. Nie potrzebuje tego, nie chcę. Nie chciałam mając lat 7 , nie chcę mając lat 19, i nie będę chciała mając lat 38. Nie wiem dlaczego, skąd się to u mnie wzięło, bo ja aż gorąco współczuje ludziom po ślubie, a sama nie wiem czemu. A gdy jestem na imprezie z okazji 22 rocznicy ślubu, mówię "Gratuluje" a myśle "Ja pier...." z szczerym uczuciem radości że mnie to nigdy nie spotka.
Koleżanki stwierdziły że w tym , i w wielu innych względach jestem poprostu dziwna. Opowiadają scenariusze zrodzone w ich głowach podobnych do tego wyżej, a jedyną moją odpowiedzią jest "serio?"
Bo jeżeli jest mi pisane spędzić życie z tym człowiekiem, to nam się uda, nie zważając na stan cywilny, obrączki, nazwiska. A jeżeli nie jesteśmy sobie pisani, okay, dobrze, widocznie tak miało być, niech każde zabierze co swoje, pójdzie w swoją stronę. Bez biegania po sądach, orzeczeniach o winie rozpadu małżeństwa, podziałach majątku, bez zmiany dokumentów, i tytułu z niezależnej Miss na biedną, nijaką Ms.
Krowy chodzą stadami, mi jest dobrze samej. "Samej" w apostrofach, bo jestem z kimś z miłości, a nie z obowiązku czy konsekwencji tego że kiedyś wypowiedziałam sakramentalne Tak.

środa, 22 października 2014

dziecko śpi. czas na książkę!

Kiedyś, kupiłam książkę mojej ulubionej pisarki , chwilę przed porodem. Zbierała kurz na półce, jako że gdy dzięcię się urodziło, jakoś nie było czasu. Ostatnio stwierdziłam że brakuje mi czytania, brakuje bardzo. Jedno z moich ulubionych zajęć. Książka wróciła w łaski. Teraz już wiem czemu nie przeczytałam jej przed porodem.. Magiczna siła odwracała mój wzrok kiedy tylko na nią spojrzałam.

Czas akcji rok 1830, miejsce akcji - oddział położniczy, bohaterowie - kobieta której poród trwa już pięć dni , jej młodsza siostra, oraz drugoplanowe postacie- kobiety w trakcie porodu, lub tuż po.
Jedna pani z sąsiednego łóżka głownej bohaterki urodziła zdrowego synka. Wdała się infekcja w rany połogowe. Osierociła dziecko. Druga, rodziła rodziła, w końcu nie urodziła. Umarła. Z dzieckiem w brzuchu. Główna bohaterka też nie mogła urodzić , w końcu udało się, niemal na siłe. Dziewczynka przeżyła, kosztem życia swojej matki. Dzieckiem chciała się zająć siostra Matki. Niestety, nie wykarmiła by swojej siostrzenicy, Mała trafiła do przytułku.

W tym momencie musiałam przerwać czytanie. Moje niemowlę zakwiliło, tylko zły sen, pogłaskałam po głowce. Synek się uspokoił, a jego rączka powędrowała do buzi. Głodny.. Poszłam do kuchni, wstawiłam wodę do czajnika i wyciągnęłam z szafki dużą puszkę Aptamilu. W dwie minuty flacha mleka była gotowa.

Nie wykarmiłabym dziecka własnym pokarmem, mimo że moje piersi były wielkości piłki nożnej, mleka było za mało. Już w pierwszych dobach musiałam dokarmiać brzdąca. W dodatku cesarka. Po ponad 20 godzinach porodu lekarze stwierdzili że naturalnie nie urodzę, interwencja chirurgiczna jest konieczna. Cewniki, antybiotyki, kroplówki, znieczulenia, badania krwi, zastrzyki..

Jakie to wszystko proste, nie ? Jakie przyjemne. Jakie łatwe i szybkie. Nigdy nie doceniałam jakie duże mam szczęście żyjąc w Europie, w świecie cywilizowanym, w kraju gdzie służba zdrowia jest darmowa, gdzie przy każdym szpitalnym łóżku jest lampka, osobisty telewizorek i pilot - co by sobie to łóżko tak ułożyć, żeby było najwygodniej. A jeżeli mleko mi z piersi jakimś dziwnym trafem wyparowało, to nie skazuje mojego dziecka na głód. W pierwszym lepszym sklepie mam długi regał z puszkami i plastikowymi butelkami, buteleczkami. Zewsząd patrzą na mnie uśmiechnięte mordki małych dzidziów, zachęcające żeby wybrać akurat ten produkt. Na takie tygodniowe jedzonko dla dziecka mój mąż musi pracować ok. 2 godzin.

Czytając książkę, ciary mi przeszły od czubka głowy do stóp. Bo kiedyś tego nie było, nie było cesarek , USG , antybiotyków, mleka w proszku, hipoalergicznych pieluszek, i eko - chusteczek do dupci, leków na kolki, kremów na rozstępy i biustonoszy dla karmiących. Nie było oksotycyny w kroplówce - co by poród przyśpieszyć, a tym bardziej znieczulenia wewnątrzoponowego - żeby nie bolało. Kiedyś kobiety umierały jedna za drugą w imię nowego życia, a dzisiaj ? Aborcje! Bo dziewczyna wpadła, ale coś czuje że się nie wybawiła, a dziecko jej w baletach będzie przeszkadzało.

Lubie historię, zawsze lubiłam. W przeszłości jest coś magicznego, nie ważne jakiej dziedziny życia dotyczy. Jest tam coś strasznego ale i pięknego. Poświęcenie. Jak matka potrafiła poświęcić własne życie, dla życia własnego dziecka. Jak żołnierz poświęca siebie dla wolności kraju.

piątek, 17 października 2014

polityka prywatności .

Każdy ma swoją prywatność, swoje własne niepisane prawo do sekretów, mniejszych czy większych. Tajemnic, które ujrzą światło dzienne tylko wtedy kiedy sami, z własnej nieprzymuszonej woli, zdecydujemy się o nich mówić. Mamy wąskie grono najlepszych przyjaciół którym ufamy, którym możemy zwierzyć się z tych sekretów. A i nawet wśród tych najbliższych wyróżniamy kogoś kto może wiedzieć więcej, i tych którzy wiedzieć więcej nie potrzebują. Chcemy aby ludzie wokół nie wtryniali się ze swoimi sandałami w nasze życie, nie puszczali plot w obieg i w ogóle najlepiej żeby nie naruszali tematu naszej skromnej osoby w swoim towarzystwie. Niektórzy tego nie rozumieją, i plotą jęzorami na prawo i lewo. Takie osoby istnieją czy nam się to podoba czy nie, dlatego najlepiej nie przejmować się tym. Nie warto psuć sobie nerwów tylko dlatego że jakiś ktoś ma tak nudne życie że musi opowiadać o moim - nieco już podkolorowanym. Takim ktosiom krzyż na drogę.

Ale chcemy również aby Ci bliscy szanowali naszą prywatność. Bedę miała potrzebę się wygadać - wiem gdzie Cie szukać. Nic na siłę, to powoduje jeszcze większe zamknięcie się w sobie. Trzeba zrozumieć że są osoby bardziej wylewne, którym lepiej zaraz po wypłakaniu się w rękaw przyjacielowi. I są też takie, które wolą przeżywać to wewnętrznie, które w gorszych dniach cenią sobie spokój wokół 'własnego ja'. Zdecydowanie należę do tej drugiej grupy społecznej. Mam w głowie dużo myśli którymi nie chcę się dzielić, z którymi mi dobrze, które czasami dołują, czasami sprawiają że topię się w euforii. Wara mi od nich. Są moje. Są moją prywatnością. Są nieskalane czyimś złym interpretowaniem, nie mają na sobie piętna opini, która powstaje w głowach innych ludzi. I nawet jakbym chciała, nie bedę potrafiła wyrazić ich tak żeby mój rozmówca poczuł to co czuję ja. Poprostu się nie da.


*na marginesie* 

Październikowy nastrój złapał mnie wcześniej niż przypuszczałam. Przychodzi z nienacka, raz dwa tygodnie wcześniej, raz w dzień przed. W tamtym roku udało mi się zwiać do Niej. I łatwiej było znieść ten październikowy czas, bo była Ona. Ona jedyna rozumie i nie zadaje pytań. Wie że październik jest jednym z cięższych dla mnie okresów, i zna mnie jak nikt, nie musi nic mówić a jednak wie co powiedzieć.
Dziękuje.

wtorek, 14 października 2014

I jesteś moja chodź to nie kwestia posiadania


Czy aby napewno? No bo, jesteśmy dla siebie , nawzajem, jesteśmy partnerami, nie jestem Twoja, a ty nie jesteś Mój. Ja jestem tutaj dla Ciebie, bo Ja wiem że Ty jesteś tutaj dla Mnie. Kocham Cie i wiem że Ty kochasz mnie, i wiem o tym nie dlatego że mi to mówisz, piszesz w co drugim smsie. Wiem bo nie raz podłożysz siebie żeby mi sprawić przyjemność, nie raz wstaniesz z wygodnego ułożenia żeby tylko zrobić mi herbatę i nie raz będziesz siedział sam w domu stęskniony za mną, kiedy to ja świetnie będę się bawić z koleżankami. I nawet jeżeli nie będzie Ci to pasowało, to przemilczysz, przemilczysz bo kochasz widzieć że jest mi przyjemnie, że się cieszę , że się uśmiecham, niekoniecznie do Ciebie, ale tak ogólnie, bo wiesz że jak wróce to bedę Ci gadać jak katarynka gdzie byłam co robiłam i po co tam byłam.. Skwitujesz zwykłym "taa..". Zostaniesz sam , bo mi ufasz, bo wiesz że jesteś najlepszy, że nawet nie spojrzę na innego, bo wiesz że bedę tęsknić bardziej niż Ty za mną i wiesz że jest mi to poprostu potrzebne.

Zrobisz to bo wiesz  że ja zrobie to samo dla Ciebie.

Jesteśmy swoimi partnerami, nie swoimi posiadaczami. W naszym związku króluje zgoda i zrozumienie, nie zakazy i nakazy. Tu nie ma miejsca na ultimatum, tu jest miejsce na kompromis.
Tylko taki związek naprawde ma znaczenie, w przeciwnym razie będziemy się ze sobą męczyć. Nie chce być psem na smyczy , nie chcę mieć psa na smyczy. Amen.



piątek, 10 października 2014

po raz pierwszy - matce serce pęka

Każdy teraz o tym pisze, bo każdego dopadło.. Każdy miał nadzieje że akurat "nas ominie", ale nieee. Wirus nie zna litości, emocji żadnych nie ma, nie da się go wybłagać, że nie teraz, że mamy dużo na głowie, i że nie mamy wcale ochoty na chorobę!
Chociaż ja to ja, dam radę. Po urazie nosa katar mam 24/7 przez ostatie 7 lat, fakt faktem nie taki gęsty jak przy chorobie, ale da się wytrzymać. No ale mały chłopczyk, co nawet jeszcze nie potrafi buzią oddychać? A nosek zapchany gilunem od gardła po końcówki dziurek. Sól fizjologiczna, oczyszczona woda morka, aspirator leci w ruch.. Dziecko w płacz. No bo jak takiemu człowieczkowi co ma ledwo ponad 60cm wytłumaczyć że tak trzeba, że to mu ulge przyniesie? No nie da się. Więc zaraz w takiej główce, gdzie jak narazie myśli zastępuje instynkt, nasuwa się stwierdzenie "matka niedobra, matka zła"

A tej biednej matce chcę sie płakać na każdy świszczący, charczący oddech dzidziusia, na każde oderwanie od butelki celem skupienia całej energii na wdechu. Już prawie byłam gotowa pakt z diabłem podpisać, w zamian za wieczne odblokowanie noska pierworodnego mego.
Coś czuję że się męcze z tą bezsilnością bardziej niż on z tym katarem. Szczęście niepojęte że żadnej gorączki nie ma , wirusa nie złapał. Zwykłe przeziębienie. A matka histeryzuje jakby się syfilisem zaraził.
Może to tylko dlatego że to pierwsza choroba syna mego, może z każdą kolejną bedzię lepiej. Chociaż nie sądze, myślę, że bedę tego chłopca żałowała tak samo, jak już będzie dorosłym facetem, i kataru dostanie.
Ten człowieczek zawsze będzię moim małym synkiem. Amen.

*posta pisałam z maseczką na buzi, którą założyłam w celu inhalacji i oczyszczenia nosa. Pomaga. 

Zdrówka wszystkim matkom i jeszcze więcej ich pociechom! Trzymajcie się.. oby z dala od gila.

sobota, 4 października 2014

Randka randka i po randce..

Jest już po wieczorze. Odpicowałam się jak nigdy, a mąż to już w ogóle, o jaa Cie, aż mokro się zrobiło. Na codzień to on preferuje luźne jeansy, dresy, tshirt z adidasa i bluzę..A teraz? Koszula, czarne spodnie, skórzane buciki.. No no . Ja też patrząc w lustro przypomniałam sobie że jednak da się ładnie wyglądać, no cóż, odkąd wyszedł mi brzuszek stwierdziłam że i tak wyglądam jak waleń to niczym tego nie poprawie, nie ukryje. A jak brzuszek zniknął to znowu czasu nie było, i o.

Włoska restauracja , rodzinna, z prawdziwymi włochami mówiącymi w akcencie który leedwo zrozumiałam, i oczywiście wjazd na stół kilkuletniego Cabernet Sauvignon. Lepszego wina raczej nie piłam, chociaż mój luby, prosty facet lubiący Lecha i Krupnik stwierdził że smakuje jak siara.

Nie zna się.
Włoska kuchnia. Pyycha. Gorzej z tym że potem mi się odbijało oliwą i bazylią chyba z pół nocy. Extra.
Wieczór skończyliśmy w kinie na The Equalizer, z Danzelem Washingtonem, niestety nie wiem jak brzmi nazwa po polsku. Film nie najgorszy, ciekawy. Polecam!
Minusem był deszcz, ale w tym kraju deszcz to absolutna konieczność. Niestety. Zmokłam, ale nic mi to nie zrobiło. Przywykłam.

A synek w tym czasie spędzał noc u babci, pierwsza noc beze mnie. I to nie mojej mamy a mojej teściowej, czyli stres podwójny. Stres nie dlatego żebym się bała że teściowa nie da rady, młoda jeszcze stosunkowo jest a i trójkę dzieci wychowała i dała radę. Stres dlatego że mama moja mieszka z nami a raczej my z mamą moją, a teściowa wpada raz dwa razy na tydzień. To i nawyków dziecka nie zna, nocnych tym bardziej.
W głowie tysiące myśli, a co jeśli mu zmieni pieluszke o tej pobudce o której nie powinna? Pieluszke się zmienia o 4 nad ranem, bo jak sie zmieni o 1 gdy wstanie, to mały się rozbudzi a nauczony jest spać, więc będzie chciał spać a nie będzie mógł, bo rozbudzony. Będzie płakał.
A co jeśli teściowa go buja do snu? Zepsuje mi dziecko, nauczy sie i bedzie mi darł mordę. Jego sie nie lula, jemu sie spiewa albo głaszcze sie go po głowce, żeby czuł obecność ale broń Boże żadnego bujania. A jak mu da wody zamiast mleka? Moje dziecię będzie głodne.

I takie galupujące myśli na okrągło, chęć zadzwonienia że zaraz będziemy w domu, i proszę mi syneczka odwieźć w trybie natychmiastowym bo ja zwariuje!

Nie byłam na to psychicznie gotowa. Na rozłąke z moim dzieckiem na dłużej niż 4 godziny. Cholera, przez ostatnie 10 miesięcy miałam go non stop przy sobie a teraz na całą noc i pół dnia ma mi go zabraknąć? Krzywda mu się nie dzieje, wiem. Ale jak to bez mamuni ?
Wieczór był cudowny, ale nie chciałabym go prędko powtórzyć. Nie no dobra, chciałabym. Ale tym razem Alexander (Nie jestem jakaś ę ą że dziecko przez X nazwałam, nie myślcie sobie, poprostu tu gdzie mieszkam to imię jest tak pisane i chciałam żeby moje dziecko uniknęło mojego wielkiego problemu "My name is Aleksandra, written with Kej eS, not eX. Ale Kej eS andra" ) a więc, Alex zostanie z moją mamą, w naszym domu, gdzie jego zapach, jego łóżeczko, jego zabawki. I co najważniejsze, mamusia idzie z tatusiem w świat, zajmą się sobą, ale wrócą do syneczka, i będą wstawać w nocy, gdy tylko zabrzmi dziki ryk sygnalizujący, że dziecię głodne.

-Obudził się.. Wolisz go nakarmić czy iść zrobić mleko?

-Niee, ja nie idę do kuchni , za zimno tam. Ty robisz mleko, ja go nakarmię.

-Dobra, przynieść Ci go z łóżeczka do łożka?


-Dawaj, i szybko rób to mleko!

czwartek, 2 października 2014

Wybieram się na randkę

Tak, mąż zaprosił mnie na randkę. Myśle od tygodnia, co włożyć, jakie buty, co z dzieckiem?
Na szczeście mąż mnie wyręczył, znalazł dobrą opiekunke(czyt. mamę) i powiedział że mam iść na zakupy.. YAS! więc poszłam. Cały dzień chodziłam po sklepach, w końcu dorwałam kieckę. Co prawda, nie jest jakaś wymyślna - rodem z baletów, ale ładna, skromna, taka .. mamina. Lepsze to niż jakaś mini, a i tak mi już nie wypada. No ale co? Kiecka jest. Butów nie mam, to jeszcze buty! I torebka koniecznie! A co by mi facet potem nie brzęczał że za dużo wydałam to jeszcze bielizne kupiłam, że jakby zajrzał do torby, ta bielizna by go zainteresowała bardziej niż ceny na metkach. Pomysł bardzo skuteczny, uff, upiekło mi się.

Ludzie za mało chodzą na randki, o ile w ogóle. I nie chodzi nawet o pary z dziećmi, ale ogólnie pary które mają za sobą jakiś staż, czasami to nawet nie jest długi staż. Wydaje im się że jak kładą się razem do łóżka i jak razem wstają - to wystarczy, albo jak podczas zakupów zgłodnieją to pójdą na pizze - i że to też starczy. No co? Przebywamy razem , nawet długo, często sami, rozmawiamy.. Po co nam randka, na codzień mamy randki..

Ale to tak nie działa. Takie wyjścia są potrzebne, bo ekscytują, bo nie są codziennością, bo jak się kobieta ładnie ' zrobi ' to aż miło dostrzec ten błysk w oku faceta. A jaki piękny uśmiech towarzyszy kobiecie, gdy facet przyodzieje jej ulubioną koszulę, tak bardzo znienawidzoną przez niego.

To taka chwila wyrwania z życia codziennego, a jak takich chwil będzie za mało to się co wda?

Rutyna.

A co się dzieje gdy pojawia się rutyna?

Jest niedobrze.


Życzę wszystkim więcej randek!

środa, 24 września 2014

brak mi..

..PRZESPANYCH NOCY, nie, wcale nie ciszy niezakłóconej kwileniem niemowlaka, i wcale nie tego że można sobie było obejrzeć ulubiony serial a teraz to nie bo pod wieczór trzeba biec do sklepu po stwierdzeniu 'o cholera, mleka zabraknie na rano'.. Nie nie, właśnie tych przespanych nocy mi brak.
Matko, gdzie się podziały te poranki, spędzone w łóżku przeciągając się leniwie z myślą że nie trzeba wstawać? Że można leżeć dopóki się nie zgnije?
Kiedy to można było pogapić się w sufit, pomyśleć o bzdetach, o planach dnia dzisiejszego bądź wydarzeniach dnia wczorajszego, rozbudzić się do końca, wstać bez pośpiechu, bez pośpiechu zrobić kawe i spokojnie zapalić papierosa.
Kładło się spać o drugiej i wstawało o drugiej.
Nie zawsze było aż tak kolorowo.. Bo szkoła, bo praca. Ale zawsze chociaż te dwa dni w tygodniu na wyspanie się przypadały, a to urlop, a to wakacje. Może nawet narzekałam, że za mało że za krótko, to jednak z perspektywy czasu nie miałam na co narzekać.
A przy dziecku to całkiem co innego. Co z tego że śpi w sumie załóżmy 7 godzin w ciągu nocy. Wydawałoby się że 7 godzin to w sam raz żeby się wyspać a się nie rozleniwić. Ale w ciągu tych 7 godzin są przynajmniej 2 pobudki na minimum godzinne karmienie. Ledwo człowiek zapadnie w głęboko fazę snu, a tu naturalny budzik, taki co się go wyłączyć nie da. I tak przez parę miesięcy jak nie lat. A w sumie i lat bo jedno zacznie spać normalnie, to już pora żeby drugiego maluszka zrobić, bo zostawić dziecko jedynakiem to krzywda wielka, i zaś wstawanie co 3 godziny.

Ahh.. Tęskno za tym spaniem, tęskno..

środa, 17 września 2014

. chwila osamotnienia .

Wtorek. We wtorek dzieje się coś specjalnego. Nie dla każdego ale dla matki nastolatki i owszem . Edukuję się. Psychologii sie uczę, w collegu, a college w osobnym miasteczku , za dużym miastem w którym sobie żyje. Jakiś czas na dojazd, parę godzin w szkole, a po zajęciach.. Powrót do domu dwoma wieczornymi autobusami. Jedyne dwie godziny gdzie jestem sama. SAMA! Powrót do domu to chwila wytchnienia, wokół ludzie których nie znam, w uszach słuchawki.. i spokój.
Oczywiście, wychodzę do koleżanek.. z Małym. Na miasto.. z Małym. A jak Mały jedzie do babci, to też wychodzę.. Z Mężem.
Nie żebym miała coś przeciwko.. Nie nie nie. Kocham moją małą rodzinkę najbardziej na świecie. Ale ten wieczorny powrót autobusem jest mi potrzebny, żeby odetchnąć. Myślę że każda mama potrzebuje takiej chwili osamotnienia chociaż raz w tygodniu.
Ale nic nie zmienia faktu że biegnę do tego domu szybciutko, stęskniona bardzo za synem za mężem.
I w końcu nadchodzi ten upragniony moment, witam się z jazgoczącym dzieckiem, ze zmęczonym mężem, już taka 'odetchnięta'.

Lubię te wtorki.

sobota, 13 września 2014

pozwólcie że się przedstawię .

Od niedawna jestem mamą - mamą nastolatką. Nastolatką dlugo nie będę, moja 19 jesień zbliża się wielkimi krokami co mnie przeraża, bo przecież przed chwilą było "jeszcze 4 lata do osiemnastki'. Jak zawsze mama miała racje mówiąc że nie ma co się spieszyć, że jak przyjdzie magiczny dzień 18-stych urodzin, to czas przyspieszy kilkakrotnie. I co? I przyspieszył.
Dzieciątko moje, chłopiec mój malutki, w połowie lata 2014 się urodził. Jakoś nie podobało mi się chodzenie w ciąży, a i wredny syn mój postanowił jeszcze dwa tygodnie dłużej matkę pomęczyć, i wyjść nie chciał, w końcu go niemal siłą wyciągnęli. Tak mi sie ta ciąża dłużyła, a teraz jak patrzę wstecz. O jeju jeju, kiedy to minęło? A dzień kiedy się dowiedziałam że mamą zostanę pamiętam bardzo dokładnie. Mąż mój samozwańczy (o tym panu zaraz) zabrał mnie na wycieczkę, do Hiszpani, w prezencie na moją tyle wyczekaną osiemnastkę. Miły gest, bardzo miły gest. Oczywiście ja organizacji za grosz, nie zwróciłam nawet uwagi że okres powinien przyjść, a nie przyszedł. Całkiem zapomniałam że 'to już czas'. Wpakowaliśmy się w samolot, fruu, polecieliśmy. Już wieczorem spacerowaliśmy wzdłuż morza śródziemnego. Ja od zawsze zakochana w rybach, owocach morza.. Ahh.. Ale nie wtedy. Wtedy to smród był niesamowity. Obok bazarku ze świeżymi przysmakami przejść się nie dało, za to przyszła ochota na zupy.. Mężu sprawdźmy czy to to, wstaję rano , na ranne siuśki. Dwie kreski.. NOSZ W DUPE. To był czwartek, 21 listopada.. Dokładnie dzień moich osiemnastych urodzin...
Obiecałam jeszcze o pewnym panu opisać. Żyjemy sobie razem, szczęsliwie, czasami nerwowo, ale z reguły spokojnie. Wychowywujemy sobie synka. Mąż mój samozwańczy, jako że sami się żoną/mężem nazywamy, małżeństwem nie jesteśmy, być raczej nie będziemy. Narzeczeństwem też ne jesteśmy. Tak o sobie jesteśmy. Mąż - tata , już nie nastolatek. Ale zauważyłam że u facetów nie ma różnicy czy mają pare naście czy pare dziesiąt lat. Także czasami wydaje się że dzieci mam dwójke. Nasz mały urodził się dokładnie kiedy nam wybiło 10 miesięcy razem. Nie oceniać , ważne że szczęśliwi jesteśmy. I dzieciątku niczego nie brakuje.
A żyjemy daleko, na zimnych i deszczowych wyspach, gdzie już foki kolonie swoje zakładają i jak się uda to w sezonie dostrzec da się wieloryba.