niedziela, 14 czerwca 2015

Perfect Imperfections

Ahh kompleksy.. Odkąd poszłam do podstawówki - wszystkiego się wstydziłam. Zęby mleczne powypadały, stałe jeszcze nie urosły. Moje 'R' brzmiało mniej więcej 'lrzsz'. Moje ubrania w większości odziedziczyłam po starszych córkach koleżanek mamy, i wszystkie "modne" rzeczy jak np. Tamagotchi miałam w klasie jako ostatnia. Wiadomo, nie przelewało się. Ale ośmioletnia dziewczynka tego nie rozumiała. Jak poszłam do klas 4-6 to już w ogóle była tragedia! Absolutny brak biustu! Kompleks numer jeden! Cóż, biust był. Na 12 lat nawet całkiem niezły. Ale wtedy to wszystkiego było mało. Średnia, 5.5. Druga najlepsza w klasie.. DRUGA! Dramat jakiś! No nic tylko usiąść i płakać! Plus zęby.. Urosły już dawno.. Poplamione na kolor moczu podczas odwodnienia. Uśmiech? Nie pokaże zębów, nie i basta! A najgorsze było to że dzieciaki zaczynały się powoli orientować w mojej sytuacji rodzinnej, która była.. Eghm. Nieciekawa. Ojca też się wstydziłam, najbardziej ze wszystkiego.
Potem jakoś tak się ciągnęło.. Jeden kompleks znikał, pojawiał się następny, i następny i następny..

A dzisiaj? A dzisiaj kompleksów brak. Sama do tego doszłam, zabrało mi to wiele nocy analizowania siebie, hektolitry wylanego potu, miliony wymówień (czytaj: niezjedzone jedzenie które baardzo chciało być zjedzone). I dobrze wiedziałam jaka chcę być, i dążyłam do tego dzień po dniu, aby bez wstydu pokazać się komuś nago przy zapalonym świetle, założyć shorty, czy robić sobie zdjęcia na plaży w bikini.

I mam mnóstwo niedoskonałości, i jest wiele rzeczy za którymi nie przepadam. Ale je zaakceptowałam, takimi jakie są. I jestem atrakcyjna - sama dla siebie, bo ludziom nigdy nie dogodzisz. A też ile ich na tym świecie, tyle gustów i róźnych opini.
I pozwolę sobie napisać o moich niedoskonałościach. Bo wcale się ich nie wstydzę, i niech każdy wie że one istnieją, a ja się z nimi dobrze czuje.

 Mam mały, mega płaski tyłek - sorry, takie geny. Trochę męska figura, przynajmniej jestem silna!
Duży nos - z profilu wyglądam jak szpak, i mi to pasuje!
Piersi - łoo jeeeny, lepiej nie opisywać. Ale wykarmiłam nimi dziecko, spełniły swoją role!
Rozstępy - wszędzie z wyjątkiem brzucha, Zostaną ze mną na zawsze, przyzwyczaiłam się!
Cera - tłusta, skłonna do wyprysków. Aj tam, dobry podkład i po sprawie!
Zęby - poplamione kolorem już wiecie z czego. Ale jak się uśmiecham, to z odległości pół metra nikt nie dostrzeże.
Szerokie ramiona, umięśnione ręce - to samo co przy pozycji pierwszej. 

I to wszystko. Coś czego zmienić nie mogę, coś co muszę zaakceptować żeby się czuć ze sobą szczęśliwa. Ile mnie jest to tylko kwestia diety i ćwiczeń. A cała reszta to dbanie o siebie.

I jest to apel do wszystkich dziewczyn, kobiet i mężczyzn też! Akceptujcie siebie, jesteście piękni, tacy jacy jesteście! Da się coś zrobić? Nie czekaj, zrób to! Nie da? Trudno. Schowanie kompleksu nie sprawi że on zniknie. Jak chcesz się tego świństwa z głowy pozbyć to powiedz o tym głośno, pokaż, pogódź się z tym. Nie trzeba lubić swoich niedoskonałości, trzeba je tolerować, i nie wstydzić się ich, bo nikt nie jest perfekcyjny! 

niedziela, 7 czerwca 2015

Czego nauczyło mie dziecko? Part 1

"Idziesz na balety?" - odczytałam smsa w sobotnie popołudnie.
"Nie, dzisiaj nie dam rady, Niuńciu zostaje u mnie w ten weekend" - odpisałam, bez zastanowienia.

Czy było mi żal? ANI TROCHĘ!

Moi rówieśnicy, przyjaciele bawią się co weekend, w tygodniu w sumie też. Doświadczają różnych historii, raz ciekawych, raz mniej. Dodają zdjęcia, widać że się świetnie bawili. Uśmiecham się, bo się cieszę że spędzają miło czas, i nie szkoda mi że beze mnie. I też mi nie smutno że nie bywam często w klubach. Ale raz na jakiś czas pójdę, każdemu się należy.
Wiedziałam od początku z czym się wiąże ciąża w wieku 17 lat. Uświadamiano mi to na każdym kroku, ale to mnie nie zniechęciło. Nie wiedziałam jak to jest mieć dziecko, ale coś czułam że jest to warte więcej niż najlepsza impreza w życiu. Nie myliłam się.
Nogi bolałyby mnie w szpilkach, ale ja wolę mieć posiniaczone kolana po tym jak pół dnia ganiałam się z synkiem na czworaka. Przyznajcie, kiedy ostatnio raczkowaliście? 10,15, 30 lat temu? A wiecie jaka to frajdą, spojrzeć na świat z perspektywy takiego malucha? Osobiście, zamiast wywijać na parkiecie w oczojebnych wkurzających światełkach wolę turlać się po trawie, w słońcu.
Nauczyłam się śmiać z dźwięku rozrywanego papieru, psiego kichnięcia, czy bąbli w wannie. Wiem, ile radości może przynieść karmienie owcy, jak fajne jest huśtanie się na bujawce, czy zbieranie żółtych kwiatów mleczy. Czasami wystarczy mały drobizg, żeby się ucieszyć. Synek mnie tego nauczył. Żeby cieszyć się z nowego dnia, co rano odsuwając rolety. Z czesania włosów, robienia prania czy zmieniania pościeli. Codziennie wkraczam w ten jego mały świat, taki niewinny, nie zepsuty jeszcze niczym, pełen radości i uśmiechu. Napawam się dumą, kiedy przybija mi piątkę, robi "papa" albo wskazuje na psa zapytany "Gdzie jest Klara?" Powiedzcie sami, czy jest coś bardziej przyjemniejszego od tych właśnie momentów. Czy warto by było wymienić którąś z powyższych rzeczy na podwójną wódkę z RedBullem?