poniedziałek, 19 października 2015

Ze śmiercią w roli głównej.

To jest straszne. Strata blskiej osoby, która bliska mi nie do końca była. Strata kobiety, którą podziwiałam. Kobiety silnej, odważnej, skrytej, ale bardzo dobrej, niezależnej, nieposłusznej i bardzo samodzielnej. Matki pięciorga dzieci, od której biła taka charyzma że nie dało Jej się nie szanować. Kobiety na którą się patrzyło i czuło się w niej autorytet - Kobiety walczącej.

Matka matki mojej matki. Matka czterech synów i jednej córki. I to ta jedyna córka trzymała ją za ręke w chwili śmierci.

"O tutaj stałam - mówi Córka - coś tam gotowałam, a Mama przy piecu siedziała i telewizję oglądała. Ciepło, bo w piecach przecież napaliłam, a Ona mnie woła. Podchodze a Ona chwyta mnie za rękę i mówi że moje ręce to takie ciepłe są, a Jej już nie, Jej są już zimne. Poszłam tam o, taki szalik gruby wzięłam, owinęłam Jej te ręce" 

Odruchowo spojrzałam na moją mamę, oczy mi się zeszkliły. Czy można opisać uczucie, kiedy przyjdzie Nam pogrzebać własną matkę? Wiem, że to się kiedyś wydarzy. Nikt nie jest nieśmiertelny, chociaż wydawałoby się że matki będą żyć wiecznie, od zawsze żyły przecież, odkąd My jesteśmy były nasze mamy. To się kiedyś skończy, taka kolej rzeczy. A co ja wtedy zrobie? Czy też ogrzeję mojej Mamie ręce grubym szalikiem?
Jedyne o co proszę, to żeby moja Mama w tej chwili nie cierpiała. Nie zniosłabym tej bezsilności, podobnie jak ona nie mogła znieść bezsilności gdy byłam chora i mnie bolało.

Śmierć jest straszna, ale się jej nie boję. Ani swojej and moich bliskich. Śmierć jest naturalna, nieunikniona. Pogódźmy się z tym. Rozmawiajmy o tym.



Dom. Stoi tu od XVIII wieku, może nawet dalej. Ma historię wyrytą w murach. Biorę wdech i czuję zapach istnień którym dał schronienie. Wsłuchuję się w cisze i słyszę co tu się wydarzyło. Jęki bólu, śmiech dzieci, płacz, krzyki, szczekanie psów. Ten dom jest nawiedzony. Nie mogę tego zobaczyć, usłyszeć czy dotknąć, ale wiem że nie jestem sama.
Weszłam tutaj jak gdyby nigdy nic. W pełni świadoma że babci już nie ma - umarła. Ale oglądam się, i nic się nie zmieniło. Ona nadal tu jest, nie jej ciało, ale Ona jest. Czuję to.

Siedzę teraz przy stole, w starej kuchni, jeszcze z piecem kaflowym zamiast kuchenki. Siedzę w tym samym miejscu kiedy siedziałam kiedy Babcia opowiadała mi o wojnie. Przeszła przez to piekło. Opowiadała o swoim mężu. Mówiła o Nim z taką troską i miłością, mimo że nie żył od wielu dekad. A gdy opowiadała, patrzyła zawsze w jeden punkt, tak jakby patrzyła wstecz, jakby któś jej puścił przed oczami film z jej własnego życia a ona była narratorem. Przeżywała wszystko raz po razie kiedy prosiłam "Babciu, opowiedz mi o wojnie.." Jej historie sprawiały że po całym ciele prechodziły ciarki, a Ona mówiła z takim spokojem.

Jest mi bardzo przykro że odeszła, ale z jej opowieści wiem że nie mogła trafić do miejsca gorszego niż była wcześniej, tu, na Ziemi. Wierzę, że jest teraz ze swoim mężem i braćmi, spełniona, z wykonaną misją tutaj na dole.
Nie umiera nikt to trwa w pamięci żywych, a moim obowiązkiej jest przekazanie kolejnym pokoleniom mądrości, które przekazała mi Ona.

Ku pamięci Matce matki mojej matki - Kobiety Walczącej. 

wtorek, 13 października 2015

Wyścig do idealności

Każdy wie że w tym wyścigu królowały i królować będą kobiety z krajów wschodnich, Rosjanki, Estonki Ukrainki a Polki tylko trochę zostają w tyle.
Rano, zanim partner oczy otworzy BIEGIEM do łazienki, co by nie zobaczył opuchniętej twarzy z odbitym na policzku szwem od poduszki. Włosy, pełny makijaż, korale kolorem dopasowane do butów, idealnie skręcony lok. Dzień w dzień to samo. W szczęściu, nieszczęściu, w chorobie czy na kacu. Zobaczyć taką Panią w wydaniu naturalnym graniczy z cudem. Pamiętam, miałam kolegę. Lat 16. Stwierdził że mame bez makijażu w życiu widział raz - parę godzin po porodzie, kiedy urodziła się jego młodsza siostrzyczka.
Wiadomo, każda chcę wyglądać jak milion dolarów. I ja to rozumiem. Ale żeby tak na codzień?

Po co? Grzecznie się pytam. Dajcie tej japie w końcu odpocząć, oczom trochę światła wpuścić, co raczej nie zdarza się często patrząc na te codziennie wytuszowane rzęsy, które spoko mogły by zastąpić czapke z daszkiem.

Maluję się, mój zestaw kosmetyków waży ze 4 kilo (wcale nie przesadzam), i jest to nawet moje hobby, lubię to robić, gdy mam ochotę. Ale nie czuję żadnego przymusu, a co ważniejsze - wstydu. Czuję się swobodnie, idąc na zakupy bez grama make up'u, na kawę do przyjaciół, czy do szkoły. Zależy jak mi czapka stanie. Raz mam ochote - jadę z eyeliner'em, raz mi się nie chce - i czuję sie świetnie gdy ludzie mogą podziwiać moje niedoskonałości. Naprawdę.

Facet się mnie pyta : "Czemu jak idziesz z przyjaciółkami do klubu to masz makijaż w którym by Cię wpuścili na czerwony dywan a jak jedziesz ze mną na zakupy (spożywcze! żeby było śmieszniej) to nie chcesz nawet rzęs pomalować?"

Człowieku, poprostu nie czuję takiej potrzeby i tyle. Nic osobistego, naprawdę. To tak trochę jak z windą - jeżeli wchodzisz do windy, i wszyscy stoją plecami do ścian, a twarzą do wyjścia, to przecież nie ustawisz się nosem do ściany, tak żeby każdy patrzył na Twoją dupę, prawda?
A więc ja idąc do klubu gdzie będzie około 250 lasek, wymalowanych jak pisanki na Wielkanoc, też sie wymaluję, nie dlatego że czuję się nieatrakcyjna bez makijażu, a dlatego że odstawałabym od grupy. Tutaj występuje zjawisko Konformizmu Normatywnego, a nie mojego niedowartościowania.

Do meritum. Nie czujcie musu poprawy tego co i tak już jest idealne. Ważne, żeby czuć sie dobrze, takim jakim się jest. A makijaż to nie konieczność, tylko przyjemność. Nie ma sensu łamać sobie nóg w tym wyścigu do wyglądania idealnie. Naprawdę, bo jeżeli spodobasz się komuś w makijażu, a bez już nie - to ten ktoś nie jest wart Twojej uwagi, zaufaj.

środa, 7 października 2015

Jak to jest z tym pisaniem?

Od dziecka lubiłam czytać, i pisać też. Zanim jednak nauczyłam się czytać, już miałam opanowane recytowanie wierszyków Jana Brzechwy. Tych wiecie których:

Dzik jest dziki dzik jest zły, 
Dzik ma bardzo ostre kły..

Paliłam głupa że czytam, nie czytając, bo książka była odrócona do góry nogami. Ale było +100 do pochwał. Podstawówka jakoś minęła, ale nie za bardzo miałam szansę się tam wykazać. A potem przyszło mi iść do gimnazjum, i tam się rozkręciłam. Rozprawki, opowiadania, listy, charakterystyki, streszczenia, referaty.. To nawet nie były tak bardzo znienawidzone przez wszystkich gimnazjalisów prace domowe, a bliżej przyjemności. W ciągu dwoch przerw potrafiłam napisać kolegom którzy zapomnieli tego zrobić, spoko z 5 opowiadań, spoko na czwórkę, spoko dla nich wystarczające. 
Zbierałam najlepsze oceny z prac pisanych, wyróżnienia. Raz nawet miałam przeczytać Krzyżaków, no ale mi się nie chciało. Lubię czytać i przeczytałabym tak dla siebie, ale wtedy to było narzucone. Tak grać nie będziemy Panie Nauczycielu, co to to nie. 
Z kartkówki o znajomości treści książki "Krzyżacy" była piękna pała. A w następnym tygodniu była praca klasowa, charakterystyka Jagienki. Żeby było jasne, Krzyżaków nie tknęłam do tej pory, ale gdy nauczyciel ocenił wszystkie prace, stwierdził że najlepszą odczyta na głos. Po pierwszym zdaniu byłam pewna, że to moja. Dostałam 4. A co niektórzy po piątce, no, ale tylko moja odczytana na głos. Ależ wszczęłam atak. Okazało się że dostałabym najwyższą ocenę, ale sumienie facetowi takowej wystawić nie pozwala, bo obydwoje dobrze wiemy że lektura jak leżała nieprzeczytana, tak sobie dalej leży. Przeżyłam czwórkę, i jest świetnie, bo dodało mi to skrzydeł. 

Co nie jest zapisane, nie istnieje. 

Po gimnazjum była Akademia. Poszłam tam, nie potrafiąc porozumiewać się językiem który w tej szkole obowiązywał, co za tym idzie, nie brałam udziału we wszystkich zajęciach. Klasy, na które sie nie nadawałam ze względu na barierę językową, musiałam przesiadywać w bibliotece. Nudziłam się tam jak mops, więc pisałam, pisałam i pisałam.. Dla samej frajdy pisania. Nie zatrzymywałam moich wypocin, wszystkie lądowały w koszu. Ale musiałam sobie uprzyjemnić jakoś czas w tej bibliotece. 

Skąd więc pomysł na bloga? Otóż, odkąd urodził się mój syn, miałam milion przemyśleń, pomysłów planów i opini na różne tematy. Mam problem z ustną komunikacją. Jak jeszcze są to mi bliscy ludzie - jest ekstra, ale jak przychodzi do osób które znam mniej lub nie czuję sie przy nich pewnie to już jest problem. W głowie kłębią się zdania, ale jakoś nie mogę ich wypowiedzieć na głos. Ale napisać mogę, i chcę. Stąd ten blog. 


niedziela, 14 czerwca 2015

Perfect Imperfections

Ahh kompleksy.. Odkąd poszłam do podstawówki - wszystkiego się wstydziłam. Zęby mleczne powypadały, stałe jeszcze nie urosły. Moje 'R' brzmiało mniej więcej 'lrzsz'. Moje ubrania w większości odziedziczyłam po starszych córkach koleżanek mamy, i wszystkie "modne" rzeczy jak np. Tamagotchi miałam w klasie jako ostatnia. Wiadomo, nie przelewało się. Ale ośmioletnia dziewczynka tego nie rozumiała. Jak poszłam do klas 4-6 to już w ogóle była tragedia! Absolutny brak biustu! Kompleks numer jeden! Cóż, biust był. Na 12 lat nawet całkiem niezły. Ale wtedy to wszystkiego było mało. Średnia, 5.5. Druga najlepsza w klasie.. DRUGA! Dramat jakiś! No nic tylko usiąść i płakać! Plus zęby.. Urosły już dawno.. Poplamione na kolor moczu podczas odwodnienia. Uśmiech? Nie pokaże zębów, nie i basta! A najgorsze było to że dzieciaki zaczynały się powoli orientować w mojej sytuacji rodzinnej, która była.. Eghm. Nieciekawa. Ojca też się wstydziłam, najbardziej ze wszystkiego.
Potem jakoś tak się ciągnęło.. Jeden kompleks znikał, pojawiał się następny, i następny i następny..

A dzisiaj? A dzisiaj kompleksów brak. Sama do tego doszłam, zabrało mi to wiele nocy analizowania siebie, hektolitry wylanego potu, miliony wymówień (czytaj: niezjedzone jedzenie które baardzo chciało być zjedzone). I dobrze wiedziałam jaka chcę być, i dążyłam do tego dzień po dniu, aby bez wstydu pokazać się komuś nago przy zapalonym świetle, założyć shorty, czy robić sobie zdjęcia na plaży w bikini.

I mam mnóstwo niedoskonałości, i jest wiele rzeczy za którymi nie przepadam. Ale je zaakceptowałam, takimi jakie są. I jestem atrakcyjna - sama dla siebie, bo ludziom nigdy nie dogodzisz. A też ile ich na tym świecie, tyle gustów i róźnych opini.
I pozwolę sobie napisać o moich niedoskonałościach. Bo wcale się ich nie wstydzę, i niech każdy wie że one istnieją, a ja się z nimi dobrze czuje.

 Mam mały, mega płaski tyłek - sorry, takie geny. Trochę męska figura, przynajmniej jestem silna!
Duży nos - z profilu wyglądam jak szpak, i mi to pasuje!
Piersi - łoo jeeeny, lepiej nie opisywać. Ale wykarmiłam nimi dziecko, spełniły swoją role!
Rozstępy - wszędzie z wyjątkiem brzucha, Zostaną ze mną na zawsze, przyzwyczaiłam się!
Cera - tłusta, skłonna do wyprysków. Aj tam, dobry podkład i po sprawie!
Zęby - poplamione kolorem już wiecie z czego. Ale jak się uśmiecham, to z odległości pół metra nikt nie dostrzeże.
Szerokie ramiona, umięśnione ręce - to samo co przy pozycji pierwszej. 

I to wszystko. Coś czego zmienić nie mogę, coś co muszę zaakceptować żeby się czuć ze sobą szczęśliwa. Ile mnie jest to tylko kwestia diety i ćwiczeń. A cała reszta to dbanie o siebie.

I jest to apel do wszystkich dziewczyn, kobiet i mężczyzn też! Akceptujcie siebie, jesteście piękni, tacy jacy jesteście! Da się coś zrobić? Nie czekaj, zrób to! Nie da? Trudno. Schowanie kompleksu nie sprawi że on zniknie. Jak chcesz się tego świństwa z głowy pozbyć to powiedz o tym głośno, pokaż, pogódź się z tym. Nie trzeba lubić swoich niedoskonałości, trzeba je tolerować, i nie wstydzić się ich, bo nikt nie jest perfekcyjny! 

niedziela, 7 czerwca 2015

Czego nauczyło mie dziecko? Part 1

"Idziesz na balety?" - odczytałam smsa w sobotnie popołudnie.
"Nie, dzisiaj nie dam rady, Niuńciu zostaje u mnie w ten weekend" - odpisałam, bez zastanowienia.

Czy było mi żal? ANI TROCHĘ!

Moi rówieśnicy, przyjaciele bawią się co weekend, w tygodniu w sumie też. Doświadczają różnych historii, raz ciekawych, raz mniej. Dodają zdjęcia, widać że się świetnie bawili. Uśmiecham się, bo się cieszę że spędzają miło czas, i nie szkoda mi że beze mnie. I też mi nie smutno że nie bywam często w klubach. Ale raz na jakiś czas pójdę, każdemu się należy.
Wiedziałam od początku z czym się wiąże ciąża w wieku 17 lat. Uświadamiano mi to na każdym kroku, ale to mnie nie zniechęciło. Nie wiedziałam jak to jest mieć dziecko, ale coś czułam że jest to warte więcej niż najlepsza impreza w życiu. Nie myliłam się.
Nogi bolałyby mnie w szpilkach, ale ja wolę mieć posiniaczone kolana po tym jak pół dnia ganiałam się z synkiem na czworaka. Przyznajcie, kiedy ostatnio raczkowaliście? 10,15, 30 lat temu? A wiecie jaka to frajdą, spojrzeć na świat z perspektywy takiego malucha? Osobiście, zamiast wywijać na parkiecie w oczojebnych wkurzających światełkach wolę turlać się po trawie, w słońcu.
Nauczyłam się śmiać z dźwięku rozrywanego papieru, psiego kichnięcia, czy bąbli w wannie. Wiem, ile radości może przynieść karmienie owcy, jak fajne jest huśtanie się na bujawce, czy zbieranie żółtych kwiatów mleczy. Czasami wystarczy mały drobizg, żeby się ucieszyć. Synek mnie tego nauczył. Żeby cieszyć się z nowego dnia, co rano odsuwając rolety. Z czesania włosów, robienia prania czy zmieniania pościeli. Codziennie wkraczam w ten jego mały świat, taki niewinny, nie zepsuty jeszcze niczym, pełen radości i uśmiechu. Napawam się dumą, kiedy przybija mi piątkę, robi "papa" albo wskazuje na psa zapytany "Gdzie jest Klara?" Powiedzcie sami, czy jest coś bardziej przyjemniejszego od tych właśnie momentów. Czy warto by było wymienić którąś z powyższych rzeczy na podwójną wódkę z RedBullem?

wtorek, 24 lutego 2015

Czego nie uczą, a powinni..

Szkoła rodzenia. Pierworódki pójdą, z kolejnymi ciążami raczej nie, bo i po co? A i czasu nie ma. A w szkole rodzenia co? Pozycje, a'la joga, oddychanie, na początku głęboko a potem niczym zgrzany kundel. Nie rób tego i tego, rób tak i tak, słuchaj położnej, nie przyj kiedy nie trzeba, ale przyj kiedy trzeba, i to mocno! No ok, ok. Każda pierworódka przy pierwszym poważnym skurczu tyle pamięta z tych lekcji że ho ho. Ale to tylko poród.
 Mnie bardziej interesuje to czego uczą po całych technikach oddychania, srania i parcia. A mianowicie, jak przykładać dziecko do piersi, jak zmieniać pieluszki, jak kąpać, czesać gdzie przy okazji jest lokowanie produktów - Pampers, Johnson i Bebilon. Niby przydatne, ale heeellllooooł, każdę dziecię inne, każde na co innego uczulone, jedno lubi być bujane a jedno nie lubi wody. I heeelllooołłł numer 2, każda matka wie najlepiej jak co i gdzie. Lamentowałam całą ciążę, że ja nie umiem, nie potrafię, doświadczenia nie mam! O ja, a jak dostałam Małego na ręce, to miałam uczucie jakbym z piątkę dzieciaków odchowała.

No dobra, do meritum! A czego nie uczą a powinni ?

Bycie młodą mamą i studentką psychologii idzie ze sobą w parze. I to bardzo! Bardziej niż bardzo, bo siedząc na zajęciach, wytrzeszczam oczy i chłonę wiedzę, która jest tak bardzo potrzebna mi do wychowania mojego synka. Bo nikt mi nigdy nie powiedział jak bardzo ważne jest dla rozwoju dziecka wpychanie sobie wszystkiego do buzi? "No jak to? Zęby rosną, dziąsła swędzą. Zresztą to normalne że dziecko powinno mieć coś w buzi, bo inaczej drze tą buzię w niebogłosy".
 A jak to się ma do rozwoju psychicznego? Ma się bardzo. A jakie są konsekwencje tego że dziecku nie pozwolimy wkładać sobie do buzi tego czego by chciało? No tego już mi nikt nie powiedział!

Jedziemy dalej - tworzenie związków międzyludzkich od pierwszych godzin życia. Relacja matka-dziecko. "Boże, to takie naturalne! Przecież wiadomo że to mega ważne i w ogóle.. Trzeba dużo przytulać i  głaskać, i chuchać i dmuchać". A tak serio, to nikt mi nie powiedział na czym ta relacja polega (bo wcale nie na przytulaniu) jak ją zdrowo rozpocząć, jak pielęgnować, pogłębiać, czego unikać i jakie konsekwencje może nieść za sobą nieprawidłowa relacja.

I też mi nikt nie powiedział co to jest kompleks Edypa i kompleks Elektry, na czym polega, że każde dziecko owe kompleksy posiada, kiedy one występują, jak się zachowywać by przebiegały prawidłowo, oraz jak ważna dla chłopca jest matka w tym okresie czasu, a dla dziewczynki ojciec. I znowu, jakie nasze dziecko może ponieść konsekwencje naszych zaniedbań i przede wszystkim - niewiedzy?

I chylę czoła naucę, bo widzę ile błedów popełniłabym gdyby nie ta wiedza i jaki to by miało wpływ na dorosłość moich dzieci. Z drugiej strony trochę to smutne, bo nikt sobie niczego nie wymyślił, a badania prowadzone przez dekady, a nawet i przez wieki, pokazują skrajne zaniedbania potrzeb psychicznych setek dzieci. Tyle trzeba było popełnić błędów, żebyśmy dzisiaj posiadali tak szeroką wiedzę w tym zakresie. I dlaczego, do cholery jasnej, nikt o tym nie mówi?!



piątek, 30 stycznia 2015

Zmiany, zmiany, zmiany...

Zmiana w życiu, zmiana na blogu, zmiana w myśleniu. I tak mi o wiele lepiej.
Zauważyłam ostatnio że się po uszy zakopałam się w pampersach, gerberkach, ciuszkach 6-9 miesięcy, mleku w proszku i butelkach. Do tego dochodzi jeszcze pranie, sprzątanie, gotowanie. Owszem, spotykam się z znajomymi. Kilkoma znajomymi, i to max do 7, bo o 8 kąpanie Małego. Na książkę nie było czasu, na wieczorne wyjście też nie, bo z kim dziecię zostawić. Robiłam coś dla siebie, i owszem. Makijaż dwa razy w tygodniu i mycie głowy z prostowaniem włosów co by wyglądać jak człowiek. A co do wieczornych wyjść - college. Raz w tygodniu. Bardziej obowiązek niż przyjemność, ale chociaż miałam chwilę żeby posłuchać muzyki w autobusie.

Któregoś pięknego razu pies zeszczał się przy szafie. Podeszłam z garstką papieru, co by zgarnąć psie siku, przyklepałam, wyprostowałam się co by chwilę odczekać żeby papier nasiąkł. Na moje szczęście, czy nie szczęście - szafa owa posiada lustrzane drzwi.

Przeraziłam się.

Tłuste włosy na szybko związane w kucyka, worki pod oczami. Stara, powyciągana bluzka, z wyraźnymi znakami świeżych jeszcze mlecznych wymiocin mojego Brzdąca. Legginsy które mają już dobre 3 lata, na których było już chyba wszystko. Poczynając od smaru samochodowego,  poprzez ptasią kupę, kończąc na lakierze do paznokci.
Na lewej ręce małe dziecko a po przeciwnej stronie butla z mlekiem pod pachą.

Typowy obraz matki polki. Co się ze mną stało?
Nigdy nie mogłam na dupie usiedzieć, milion pięćset  pomysłów na minutę, doby wiecznie było mało. A teraz?

Nie, nie, nie TAK BYĆ NIE MOŻE!

Trzeba działać. Zaczęłam od walki z rozstępami. Syzyfowa praca, ale jest poprawa. Co prawda nie znikają, ale stają sie mniej widoczne. Krok drugi: dieta! Nie jakaś cud, czy głodówka. Zasady proste: wyrzucić cukier, i wszystko co cukier posiada z mojej własnej piramidy żywieniowej. Plus pszenica, jak najmniej pszenicy. I do wagi z przed ciąży zostało mi tylko 2 kilo do zrzucenia! YAS!
Krok trzeci: Taniec na rurze.
I tutaj poproszę zauważyć różnicę: Taniec na rurze to dyscyplina sportowa, głównie oparta na silę mięśni. Cholernie fajne, i cholernie trudne!
O wiele różni się od tańca bardziej erotycznego niż na rurze w klubie ze striptizem. Tam panie chodzą w kółko rury, wypinają bioderka, i 'niechcący' zrzucają ramiączka od stanika.
Chciałam to robić od dłuższego czasu.. Ale się wstydziłam. A mój wstyd sięgnął zenitu gdy urodziłam dziecko.
 "No gdzie! Nie dość że miała naście jak wpadła, szkoły nie skończyła, i do tego jeszcze na rurce tańczy. Biedne to jej dziecko. "

Ogólnie tak mnie tknęło przed tym lustrem że mam to generalnie gdzieś. Ktokolwiek widział mojego syna to napewno stwierdzi że na niezadbane i nieszczęśliwe dziecko napewno nie wygląda.
Zresztą dalej piorę, sprzątam i gotuję. Opiekuję się Alexem tak samo jak do tej pory. Różnica jest taka że więcej pozwalam ojcu i babciom opiekować się Małym. Ja mam czas dla siebie, Mały się cieszy bo więcej czasu z tatą spędza, i babcia się cieszy bo ma Małego parę godzin dłużej w tygodniu.

Na byciu mamą świat się nie kończy, oczywiście - jest to rola najważniejsza, zawsze na pierwszym miejscu. Ale role drugoplanowe też są ważne.

środa, 21 stycznia 2015

"Moje dziecko będzie lekarzem..

..pilotem, architektem bądź prawnikiem." Słyszałam nie raz.
A mój syn będzie neurochirurgiem! Mamusia od dziecka chciała być neurochirurgiem, ale że mamusi życie pokrzyżowało plany i z neurochirurgii nici, to zrobię wszystko co w mojej mocy żeby pierworodny mój wybrał się na medycynę, koniecznie na tę specjalizacje.

A tak serio serio, to nie mam zielonego pojęcia kim będzie ten mały jeszcze człowieczek gdy dorośnie. Nie pozwolę by moje niespełnione ambicje wzięły górę i przejęły mój cel macierzyństwa. Nie chcę mieć wpływu na to kim będzię mój syn, a mam wpływ na to jakim on będzie człowiekiem. Uszanuję jego wolę. Będę bardzo dumna z każdej kariery, której drogą zdecyduje się podążać, czy to jako muzyk, sportowiec, ksiądz czy nawet kasjer w Lidlu.

Największą porażką wychowawczą będzie fakt, że moje dziecko robi coś wbrew sobie by tylko uszczęśliwić mamusię, Gdy zacznie jeździć konno nie z powodu wrodzonej sympatii do tych zwierząt, ale dlatego że ja jeżdżę i na bank będę zachwycona wspólnymi maneżami. Albo gdy jednak wybierze neurochirurgię, nie dlatego że ma chęć zajrzenia w ludzkie mózgi, a dlatego że skoro matka nie mogła, to on to zrobi.

Każdy człowiek, nawet ten najmłodszy ma prawo do swoich wyborów. Zaczyna się niewinnie. Od tego co zjeść na podwieczorek, później co na siebie włożyć, jakie hobby wybrać, poprzez szereg tym podobnych kończąc na wybraniu życiowej ścieżki, i partnera który będzie dreptał z nami tą samą drogą. Pozwolę brzdącowi wybrać sobie buty, i nie muszą być mega super praktyczne, muszą mu się podobać, i być wygodne. Ma do tego prawo, tak samo jak ma prawo wybrać co chciałby zjeść na obiad. I mimo cichej nadzieji że dziecię będzie chciało nauczyć się grać na gitarze, jeśli zapyta czy zapiszę go na balet - owszem, zapiszę. Będzie to dotyczyło jakichkolwiek spraw w których będzie mógł podjąć decyzję. I niech to będzie JEGO decyzja, nie moja. Pozwolę mu uczyć się na własnych błedach.

A skąd wiem że wybierze mądrze? I tutaj już zaczyna się moja rola - matki. Scenariusza nikt mi nie napisał, więc muszę improwizować. Sama pisać tę sztukę dzień po dniu. I to tak żeby w przyszłości dostać za to Oscara. No, przynajmniej Złotego Globa.
Zacznijmy od nauki życia w społeczeństwie. Przekazać synowi że każdego na starcie trzeba szanować, nie zależnie od wykonywanego zawodu, rangi społecznej czy orientacji seksualnej. Jeżeli ktoś zachowa się źle wobec słabszych osób bądź Ciebie samego, szacunek można stracić, ale nadal trzeba się wobec tej osoby zachowywać przyzwoicie. To samo dotyczy zwierząt, jako istoty słabszę, często zniewolone przez człowieka, należy otoczyć je ochroną i pomagać na możliwe sposoby. Nie mówię o znoszeniu kundli i dachowców do domu, ale sprawy codzienne nawet takie jak wspomaganie lokalnych schronisk, czy nie kupowanie jajek z klatkowanych ferm.
Nie wolno Ci podnieść na nikogo ręki moje dziecko, wyjatkiem jest obrona własna lub innych. Ale nawet od wyjątków są wyjątki, i zaklinam - niech Ci ręka przy samej dupie uschnie jeżeli uderzysz kiedykolwiek kobietę.
Bądź synu pracowity i sumienny, pamiętaj że najczęściej ciężka praca pozwoli Ci osiągnąć cele, a gdy już dotrzesz tam gdzie planowałeś, nieskromnie powiesz że to nie łud szczęścia a Twoja wytrwałość i uczciwość przyprowadziły Cię aż tutaj. Miej serce szeroko otwarte na potrzebujących, ale nie zamykaj oczu i nie bądź łatwowierny, nie raz nie dwa ktoś będzię chciał Cie wykorzystać, a wtedy pamiętaj, będę stała tuż za Twoimi plecami, szczerząc ostre jak brzytwa kły i czając się do ataku.
 Bądź po prostu dobrym człowiekiem dla tych co zasługują, a dla tych pozostałych pozwalam lub wręcz nakazuję Ci być czasem oschły i wredny.

I nie będę probować wpłynąć na jego życiowe wybory, aczkolwiek jeżeli zobaczę że postępuje źle, lub jeżeli jego decyzje kogoś ranią to zastrzegam sobie prawo złapania go za pysk, potrząśnięcia parę razy, i odrazu tak mu nagadać że zrezygnuje ze wszystkiego.

I jak tak teraz czytam moje powyższe wypociny to swierdzam że wygląda to trochę tak, jakbym chowała rozpieszczonego dzieciura. Chociaż w głębi duszy czuje że nie jest łatwo być moim własnym dzieckiem. I już się boję nastoletniego buntu Alexa kiedy zacznie mu się wydawać że "jest już dorosły" i matka może mu naskoczyć.
Bo oczywiście, jego wyborem jest czy na obiad ma ochotę na brukselkę czy fasolkę, ale "najpierw obiad potem deser" to jest złota zasada. A zasad trzeba przestrzegać, a już napewno moich. I na nowego pieska, kotka czy tam żyrafkę też się nie zgodzę. Tak samo jak nie pójdzie do kolegi zanim nie posprząta w pokoju (tutaj chyba śnię na jawie, bo które dziecko kiedykolwiek sprzątnie swój pokój) i nigdy z moich ust nie padnie "TAK" jako odpowiedź na pytanie "Mamo, mogę dzisiaj nie pójść do szkoły?"

Podsumowując, będę szanować decyzję mojego syna, dopóki nie robi jakichś głupot, i nigdy nie narzucę mu swoich własnych widzimisię. I oczywiście, będę z Niego dumna czegokolwiek nie postanowi.
A teraz się oddelegowywuję, idę się modlić co by mój synalek nie stwierdził któregoś pięknego dnia że on żołnierzem będzię, bo będzie mi wtedy naprawdę przykro że nie wolał siedzieć na kasie w Lidlu.



poniedziałek, 12 stycznia 2015

Historia utraconych zmysłów

Synu, dasz sobie radę? Mama idzie na chorobowe. 


Ostatnio zmuszona byłam iść do lekarza , częstotliwość kaszlu na minutę to było jakies 346 , a prędkość wydalanego z płuc powietrza z pewnością była nie mniejsza niż 6 stopień w skali Beauforta. Bardzo miły pan grzecznie mnie odprawił, przepisując "PRZEJDZIE SAMO ZA PARE TYGODNI". 

Cóż , nie przeszło. 

Ale doszło.  

Katar. 

Stwierdziłam że nie bede sie fatygować do lekarza , zeby znowu usłyszeć ze samo przejdzie. Ale kiedy straciłam węch doszczętnie , a mój smak leży i błaga o litość , zmuszona byłam do doktora sie udać. 

Jak powszechnie wiadomo, używam kropli do nosa z magicznym składnikiem zwanym Xylometazolinem od jakichś ... 4 lat . Dzień w dzień. Moja śluzówka nie tyle co jest wysuszona , a wyparowała. 

Swoją drogą, spoczywaj w pokoju maleńka.


Więc ubrałam dziecię , poszłam. Lekarz inny , bardzo miły , po zapoznaniu sie z moimi objawami choroby i historią mojego uzależnienia, przepisał mi antybiotyk na kaszel i.. Krople z magicznym xylometazolinem na katar! 


Gościu , jaja sobie teraz robisz? Przyszłam tu bo nic nie czuje, i nie trzeba byc geniuszem zeby wiedzieć ze to sprawka kropli które teraz  podczas kataru - ładuje w nocha litrami! 


Na co idą moje podatki które tydzień w tydzień przez ostatnie trzy lata mi pobierają, SIE PYTAM ?!?!


Ps. Kolekcja jedynie z paru miesięcy. Co by podkreślić powagę sytuacji.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!

Ile razy dziennie mówicie swojemu potomstwu, jak wspaniałe jest?

Jesteś piękny synku!
Ale mądry chłopczyk!
Taki jesteś boski!
Ale masz śliczne oczka!
Jakie cudne stópki!
Jaki przystojniacha!
Brawo! Dobrze trzymasz ten kubeczek!
Nauczyłeś się już chwytać stópki? Jestem z Ciebie taka dumna!
Kocham Cię syneczku, jesteś fantastyczny!
Będziesz kiedyś kimś!


Mój Mały jest za mały żeby zrozumieć co do Niego mówie, ale głównie chodzi o wyrobienie nawyku w moim zachowaniu. Celem mojego macierzyństwa jest wychować moje dzieci na osobniki silne, które poradzą sobie w życiu, na ludzi samodzielnych, uczciwych, odważnych, dobrych - co by pomogli innym w potrzebie, ale co by sami poprosili o pomoc jeżeli będą mieli przyłożone ostrze do gardła. Chciałabym żeby mieli przyjaciół, ale prawdziwych, żeby ostrożnie patrzyli na twarze, żeby mieli umiejętność podejmowania dobrych decyzji. Nie na szybko, nie w emocjach.
Ale najważniejsze dla mnie jest by byli cholernie pewni siebie. Zamierzam ich przekonać że są perfekcyjni - tacy jacy są, i nie mogą pozwolić nikomu ich złamać, wmówić że są nikim, zniżyć do  parteru i tam ich zdeptać. A to ja jestem filarem ich pewności siebie, ja muszę rozpocząć tę wiare i wydeptać drogę żeby ta cecha charakteru zaszła daleko. To wcale nie jest trudne. Wystarczy uważać co i kiedy się mówi. Chwalić za dobre, rozsądnie krytykować. Darować sobie :


 no oszalałeś?!
 głupi jesteś?!
 nie tak!
 tak jest brzydko!
 dziecko, jak ty wyglądasz?!
weź, zejdź mi z oczu!


Wychodzi z tego zamknięte koło - jak dziecko ma myśleć że jest zajebiste skoro mama mówi że nic nie potrafię i jestem głupi. A jak inne dzieci mają myśleć że nasze dziecko jest zajebiste, skoro ono nie uważa siebie za takowe?

Dziecko-nastolatek-dorosły-senior później chowa się w cieniu, żyjąc w przekonaniu że nie jest wystarczająco ładny i mądry aby dorównać tym co go gnoją. A różnica między tymi ludźmi jest tylko taka że 'drapieżniki' są bardzo pewne siebie, a 'ofiary' wcale. Uroda, inteligencja i finanse nie mają tu nic do rzeczy.

Chcę wychować człowieka pewnego siebie, ale nie człowieka zuchwałego. Zuchwałości nikt nie lubi. Ludzie zuchwali myślą że są lepsi. Ok, myślcie sobie, krzyż na drogę. Jakkolwiek chcą udowodnić całemu światu że są Bogami i tak społeczeństwo myśli że wyżej srają niż dupe mają, lub - mniej wulgarnie - zadzierają nosa. No ale wszyscy sie zamykamy bo po co na 'debila' język strzępić, przecież to to najmądrzejsze na świecie - i tak nie zrozumie. 

Dlatego synu:

Jesteś piękny, ale inni ludzie są tak samo piękni jak Ty 
Jesteś mądry, ale nie najmądrzejszy
Ciężka praca pozwoli Ci osiągnąć wszystko co realne, napewno Ci się uda!
Nie wyśmiewaj się z innych, mogłeś skończyć tak samo
Każdy jest inny, a nie lepszy lub gorszy 
Każdy człowiek i każde zwierzę zasługuje na należyty szacunek 
I nie czyń drugiemu, co Tobie nie miłe 

                                                                                              Buziaki - Mama